Quentin Tarantino nas nie zawiódł. „Once upon a time in Hollywood” to film podobny w przekazie do “The Mule” Clinta Eastwooda. Oba obrazy – Tarantino a rebours, i niejako przez retrospekcję złotych czasów kina w Ameryce, pokazują depresję moralną i fiasko źle pojętej wolności.
Dawne Hollywood nie istnieje, hippisi odeszli w cień historii a za wszystko zapłaciła zepchnięciem w nicość klasa średnia, której agonię widać u Tarantino jak na dłoni w opowieści o powolnym upadku dawnego idola filmowego żyjącego z przemożnym poczuciem niepewności i zbędności społecznej. Nawet gwiazdy Hollywood są pod presją i żyją w poczsuciu głebokiej niepewności. Czasy złotego mitu Ameryki odeszły.
Koniec epoki spięty odpreparowaną mistrzowsko przez Quentina – zbrodnią na rodzinie Romana Polańskiego, pokazuje wg mnie krytykę rozpoczynającej się miałkości telewizji i filmowych produkcji o niczym, kopiujących jedynie stare, ograne schematy. Tu kapitalne sekwencje z gwiazdą producencką Fabryki Snów graną przez Ala Pacino.
Na tym tle widać jak wielkim zagrożeniem dla establishmentu hollywoodzkiego musiał być Polański ze swoim wieloplanowym postrzeganiem filmu. Widać to jasno w „Chinatown”, gdzie nic nie jest oczywiste, dobre lub złe, przewidywalne, i do końca nie wiemy jak historia się potoczy. Takie filmy zastąpiły bzdety w postaci spaghetti-westernów czy seriale telewizyjne. Tarantino nie myli się gdy odpowiada na domyślne pytanie: co dostaliśmy w zamian za obecną papkę? Mamy epatowanie przemocą, które wyzwala najgorsze instynkty i jednocześnie banalność zła: skoro tyle naoglądaliśmy się przemocy zabijmy kogoś…
Tu już o krok od Eastwooda i Polańskiego. Pierwszy krytykuje na całego powolny upadek Ameryki w „The Mule”, drugi wprost oświadcza, że większości filmów produkowanych obecnie nie można obejrzeć do końca. Czyżby więc koniec X Muzy? Myślę, że nie a odpowiedzią może być m.in. „Zimna wojna” Pawlikowskiego i Żala oraz sam Quentin, który w . „Once upon a time in Hollywood po swojemu wykrzywiając rzeczywistość, rysując wszystko grubą kreską, jednak zaskakuje i pokazuje znowu doskonały obraz.
Trawestując klasyka polskiego kina i aktorstwa, wcale nie chce mi się wyjść z tego kina.